Jednak od początku wyjazd nazwany został wypadem "tylko dla orłów" więc bez narzekania zwodowaliśmy krypę i ciesząc się, że już tu jesteśmy ruszyliśmy w poszukiwaniu przygód. W pierwszej kolejności ruszyliśmy na jedną z miejscówek gdzie zawsze melduję się jakiś zębacz. Kilka pierwszych rzutów utwierdziło nas w przekonaniu, że to będzie ciężki temat - wiszący sopel ze szczytówki i nawet pół podbicia... Coraz bardziej zziębnięci i zdesperowani przeczesywaliśmy kolejne miejscówki i nic... pucha! W miedzy czasie na wodzie zameldował się Artur właściciel warszawskiego sklepu Przelotka. Podobnie jak my postanowił walczyć z okrutną pogodą i słabymi braniami. Dość poważnie wychłodzeni postanawiamy spłynąć w miejsce w którym zaczynaliśmy. Było to pięknie nasłonecznione i względnie osłonięte of wiatru - idealne miejsce by podbić morale do góry. Jezioro Majcz Mały jest płytkim jeziorem średnia głębokość to jakieś 1,5-2m, nadaje się idealnie pod jerki na których oparłem swoją taktykę tego dnia. Kilka rzutów w jednym z moich ulubionych miejsc i widzę jak nagle spod kępy roślinności wystartował zębacz zgarniając mojego "jerkusia". Szybki hol i ryba melduje się na pokładzie. Rybka miała ok. 60 - 70 cm i była w znakomitej formie, od razu widać było, że podjada po 18-tej. Ryba połasiła się na zdecydowanego lidera tegorocznych przynęt, mianowicie Salmo Sweeper 14 cm w kolorze Pike. Jerk ten wygląda bardzo niepozornie bo przypomina pomalowany kołek z plastikowymi statecznikami. Jednak jego długie odjazdy przy pod-szarpnięciach i migotanie przy bardziej energicznych szarpnięciach znakomicie prowokują ryby do ataku. W tym roku na Sweepery wyjąłem już kilka ładnych rybek i zdecydowanie jest to mój ulubiony "wariat" z oferty Salmo.
Zębaty wrócił do wody i obiecał, że za rok spotkamy się znowu. Podbudowani sukcesem, zapominamy na chwilę o doskwierającym chłodzie. Mija jednak kolejna godzina i nic. Ogrzewacze które mieliśmy w rękawiczkach i butach już nam nie wystarczają zaczynamy mięknąć. Na zegarkach mamy godzinę 16 i postanawiamy spływać. Oczywiście wykonujemy jeszcze kilka rzutów ostatniej szansy jednak bez sukcesów. Na brzegu zaglądamy do gospodarzy którzy goszczą nas kanapkami i ciepłą herbatą. Chwilę siedzimy zbierając siły i grzejąc tyłczyska, by zaraz wsiąść z powrotem do auta i ruszyć w stronę Warszawy. Po trzech godzinkach jesteśmy na miejscu, wyziębieni i bogatsi o nowe doświadczenia ustalamy, że jeszcze w tym roku odwiedzimy bazę Mazurskich Szczupaków! fot. Tedzio aka Czacha
Pozdrawiam
Borys

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz