mazurskie szczupaki

mazurskie szczupaki

piątek, 28 listopada 2014

czwartek, 27 listopada 2014

Co za krokodyle!!!

Często słyszę texty typu "po co na łowisko na szczupaki" lub "po kiedy czorta mi jechać za granice na ryby" a odpowiedź jest dość prosta- bo tam połowimy (też nie zawsze ale szanse większe). U nas na wymarzoną metrówkę czeka się rok, dwa lata a czasem całe życie... to nie jest normalne!!
W końcu robimy to po to by była z tego frajda i by ryby były konkretne więc nie dorabiajmy historii, że "tam to się nie liczy" bo nie długo będą się liczyć tylko ryby złowione w sedesie.
Moim marzeniem jest jechać na ryby do Kanady i tam zmierzyć się z kochanym Szczupakiem i Muski. A jakie krokodyle tam się łowi zobaczcie sami!
Pozdrawiam
Borys

środa, 26 listopada 2014

Sukces- przynęta zajawki

Wędkarstwo – najnudniejsze zajęcie pod słońcem. Każde 20 minut z wędką trwa trzy godziny, jest tak nudno, że kawa zasypia przy wędce, a spławik działa jak Kaszpirowski i usypia swojego obserwatora. Owszem jest spinnig, ale nie dostaje go do ręki zbyt często i nikt właściwie nie jest w stanie mi klarownie wyjaśnić jak to diabelstwo obsłużyć. Ryby można łowić kuszą, to o wiele ciekawsze, poza tym można spędzić w wodzie cały dzień, co jest bardzo przyjemne. Ale wędka to magiczny portal, który przenosi człowieka do krainy nudy i zastoju czasowego!
Takie myślenie zbudowało się we mnie we wczesnym dzieciństwie i pielęgnowane towarzyszyło mi przez niemal 20 lat. W tym czasie udało mi się także wykształcić sympatię do długiego spania co skutecznie trzymało myśl o wędkowaniu w ukryciu i nie pozwalało jej się wydostać na zewnątrz.
Jakiś rok temu z niedużym okładem będąc na Mazurach z przyjacielem dla którego wędkowanie to niemal sól życia. Przyznaje, że stawiałem opór przed tym aby wybrać się na ryby bo wstawanie razem ze słońcem wydawało mi się fatalnym pomysłem na weekendowy poranek a dodatkowo siedzenie na łódce z kijem w ręku odsyłało moje myśli do wspomnieć z dzieciństwa o krainie nudy. Jednak z braku lepszych zajęć postanowiłem się złamać i wziąć udział w wędkowaniu, co mimo wszystko trąciło dla mnie nudą.  Na miejscu okazało się, że lata temu nie myliłem się – jest nudno. No może nie tak parszywie jak na jeziorze w miejscowością Żegary bo nie ma spławików tylko spinnig, dodatkowo towarzystwo i różne dziwne i zabawne gadki. Ale to nie to! Jednak możliwość odpoczywania na łonie natury w miejscu ,gdzie zasięg telefoniczny jest tak popularny jak geje w ONR, zdaje się dobrym pomysłem na spędzanie wolnego czasu. Jednak na mojej wędce nie melduje się żadna ryba co odświeża wspomnienia z dzieciństwa o nudzie i braku wyników.
Mimo to, można powiedzieć, że wielki mur za którym udało mi się schować wspomnienia wędkarstwa nabawił się rys. Kolejny wypad na jezioro też nie przynosi efektów, jednak pod koniec jesiennego dnia, gdy siedzimy na łódce i utyskujemy na lenistwo ryb, oświadczam Borysowi, że teraz wykonam rzut bez logiki (należy nadmienić, że do tego momentu obrzucaliśmy przynętami trzciny) i posyłam przynętę w jezioro. Gdy zaczynam ściągać żyłkę coś stawia opór. Zaczep? – pyta Borys, a ja potwierdzam, że to kolejny przypadek vege-wędkowania. Jednak na pewnym etapie ów zaczep postanawia postawić opór i usiłuje oddalić się od łodzi. To bez dwóch zdań ryba i to raczej nie mała bo wędka pracuje mocno a i w rękach czuć, że gdzieś na końcu żyłki szarpie się nie lada siłacz. Moja wiedza o tym jak rybę wyholować jest marna, żeby nie powiedzieć żadna. Na wstępie Borys wydaje polecenia co robić, ale jest tego tak dużo i jestem tak zdenerwowany faktem ciągniętej ryby, że jego słowa przelatują obok i nie znajdują odzwierciedlenia w mojej pracy z wędką. W końcu Borys bierze kij ode mnie i holuje rybę wprost do naszej łodzi. Wielki, mierzący 113 cm szczupak melduje się na pokładzie. Proszę mi wierzyć taki osobnik robi wrażenie na ludziach, którzy wędkarstwem interesują się tak bardzo jak drogowcy drogami. A co dopiero na nas. Mur skrywający negatywne wspomnienia o wędkowaniu rozsypuje się i wypuszcza je na zewnątrz aby więcej już mi nie towarzyszyły. Niestety na łodzi nie mamy działającego aparatu fotograficznego i ryba funkcjonuje tylko w naszych wspomnieniach. I tu następuje absolutny zwrot w moich relacji z łowieniem ryb. Niestety jest to jeden z ostatnich dni sezonu dla nas i rozbudzony apetyt musi przeprawić się przez zimę nudy. Przez tą zimę w siłę rośnie zajawka na wędkowanie ale i też rozczarowanie wywołane przez brak zdjęcia z mazurskim kolosem. Przed kolejnym sezonem nakręca mnie jedna myśl – ZŁOWIĆ KOLEJNĄ METRÓWĘ!!!
Zima to też czas budowania zaplecza sprzętowego (do tej pory korzystałem ze sprzętu Borysa, jednak apetyt na kolejne wypady na ryby pcha mnie do sklepów wędkarskich celem wyposażenia się potrzebne rzeczy). Jednak owe zakupy i niemożność testowania ich w zimie powoduje, że apetyt zmienia się wręcz obsesje złowienia i zrobienia sobie fotki z okazem legitymującym się przynajmniej 100 centymetrami cętkowanego cielska.
W końcu przychodzi wiosna i pierwsze wypady, ryby są jednak nie takie o jakie chodzi mojemu narcystycznemu pragnieniu posiadania zdjęcia z metrowym szczupakiem.  Aby zwiększyć szansę na taką mamuśkę decydujemy się spędzić na jednym z mazurskich jezior ostatni tydzień maja. Dodatkową atrakcją jest to, że w sobotę poprzedzającą koniec naszego tygodniowego łowienia mają odbyć się zawody spinningowe. Borys – doświadczony wędkarz oświadcza, że on staje w szranki z innymi wędkarzami, ja natomiast bardziej dla towarzystwa dołączam do grona zawodników. Cały czas towarzyszy mi myśl o tym, że to kolejny dzień szansy na złowienie upragnionej ryby. Moich nadziei na jakikolwiek sukces rozwiewa widok innych uczestników zawodów. Każdy wyposażony w tysiące kijów, kamizelek (sic!), echosond i innych wariactw nazw których nie znałem. Ale słowo się rzekło! Na wodzie upał potworny, dodatkowo zawody zaczynają się o 8 rano, co mi i Borysowi wielce nie pasowało, bo tydzień spędzony na tej wodzie potwierdził nam, że później niż o godzinie 7 rano nie ma większego sensu nastawiać się na ryby. Na wodzie spokój, sędziowie nie mają powodów do ruszania się. My stoimy nad zarośniętym, lekkim spadkiem gdzie chwilę przed nami stała łódka wyposażona w echosondę. Na dzień dobry Borys wyciąga czterdziestopięcio centymetrowego szczupaka, jednak sędzia oświadcza nam, że w klasyfikacji liczą się te od 50 cm w górę. Gdy sędzia przekazuje nam tę informacje, ja złorzeczę na niego w myślach bo zatrzymał się w takim miejscu, że nie mogę rzucić tam gdzie bym chciał. Sędzia odpływa a ja w końcu wykonuje rzut perłową gumą firmy Relax. Jakieś góra dwa metry od łodzi czuć, że coś chwyciło ale nie walczy zbyt mocno, toteż mój entuzjazm jest ciut stonowany. Jednak gdy ryba przewala się w wodzie i widzimy pod powierzchnią długi biały brzuch jasnym jest, że to nie kolejny pistolet. Ciężko mówić o tym, że szczupak walczy, zostaje błyskawicznie wprowadzony do podbierka a z niego do łodzi. Machamy flagą aby ściągnąć do nas sędziego, tym czasem ryba dojrzała do walki (szkoda, że dopiero w łodzi o ubrudziła nas niemożliwie). Gdy sędzia się zjawia, ryba jest wyczepiona, zmierzona i staje się bohaterem zdjęć. Równe 100 centymetrów, spełnienie marzenia z którym przybyłem na jezioro, dodatkowo ryba wygląda tak jakby lubiła podjadać po osiemnastej.
Zdaniem sędziego nagrodę za rybę zawodów mam w kieszeni, co więcej okazuje się, że taki metraż wstawia mnie także w grze o zwycięstwo w zawodach. Przed końcem zmagań na wędce melduje się jeszcze jeden szczupły, jednak ze względu a nie posiadanie minimum 50 centymetrów nie wchodzi do klasyfikacji. Na koniec zwodów okazuje się, że wspomniane wyróżnienie za rybę zawodów mam w kieszeni a dodatkowo jej gabaryt wstawił mnie na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej – lepiej być nie może. Potem nagrody i wspólne biesiadowanie, ale to nie było tak istotne jak zrealizowanie planu.
O ile pierwszy metrowy szczupak jest wynikiem pracy mojej i Borysa nie poczytuję sobie tej ryby jako w 100% mojej, jednak druga metrówa to już owoc mojego rzutu i skutecznego (chociaż krótkiego) holu dodatkowo zwieńczony udanymi fotami ryby. Pamiętam, że emocje po jej złowieniu były tak ogromne, że chyba przez pół godziny nie wziąłem wędki do ręki, wypaliłem ze cztery papierosy i zerkałem na ekran telefonu co minutę aby napawać się tym jaki okaz się trafił.
I tak oto w absolutnym wędkarstwo-sceptyku udało się zasiać zajawkę. Ziarno zasadził pierwszy olbrzym ale to drugi rzeczone ziarno, podlał, pielęgnował, wyhodował mocną fascynacje spinningiem, zburzył mur oporu przed wędkowaniem i pogrzebał negatywne skojarzenia z tym zajęciem. Teraz przebieram nogami czekając na kolejną wędkarską przygodę. Zdjęcie z metrówą już mam, teraz czas dokooptować jej towarzyszy na zdjęciach.

Pozdrawiam
Tedzik

środa, 19 listopada 2014

Zamknięcie sezonu na Wersmini

Spinningowy sezon powoli chyli się ku końcowi. Dlatego trzeba było wygenerować chwilę wolnego czasu by pożegnać się z zębatymi przyjaciółmi. I mimo, że ryby średnio współpracowały to udało się coś wyskrobać. Początek wypadu był naprawdę pozytywny- pierwszy rzut Kuby i melduję się gruby okoń 42 cm! Początek świetny! Niestety dalej cisza! Dopiero koło  15 trafiła się kolejna rybka i mimo, że szukałem drapiezników raczej na głębszej wodzie to szczupaczek zażarł przy trzcinach na około 2m. Połasił się na 10 cm tonącego Slidera. Niestety więcej ryb się nie udało trafić mimo kilku delikatnych skubnięć.
Teraz czas na przegląd sprzętu, struganie nowych pozycji do pudełek i obmyślanie startegii na przyszły sezon.