Takie myślenie zbudowało
się we mnie we wczesnym dzieciństwie i pielęgnowane towarzyszyło mi przez
niemal 20 lat. W tym czasie udało mi się także wykształcić sympatię do długiego
spania co skutecznie trzymało myśl o wędkowaniu w ukryciu i nie pozwalało jej
się wydostać na zewnątrz.
Jakiś rok temu z niedużym
okładem będąc na Mazurach z przyjacielem dla którego wędkowanie to niemal sól
życia. Przyznaje, że stawiałem opór przed tym aby wybrać się na ryby bo
wstawanie razem ze słońcem wydawało mi się fatalnym pomysłem na weekendowy
poranek a dodatkowo siedzenie na łódce z kijem w ręku odsyłało moje myśli do
wspomnieć z dzieciństwa o krainie nudy. Jednak z braku lepszych zajęć
postanowiłem się złamać i wziąć udział w wędkowaniu, co mimo wszystko trąciło
dla mnie nudą. Na miejscu okazało się,
że lata temu nie myliłem się – jest nudno. No może nie tak parszywie jak na
jeziorze w miejscowością Żegary bo nie ma spławików tylko spinnig, dodatkowo
towarzystwo i różne dziwne i zabawne gadki. Ale to nie to! Jednak możliwość
odpoczywania na łonie natury w miejscu ,gdzie zasięg telefoniczny jest tak
popularny jak geje w ONR, zdaje się dobrym pomysłem na spędzanie wolnego czasu.
Jednak na mojej wędce nie melduje się żadna ryba co odświeża wspomnienia z
dzieciństwa o nudzie i braku wyników.
Mimo to, można powiedzieć, że wielki mur za którym udało mi się schować wspomnienia wędkarstwa nabawił się rys. Kolejny wypad na jezioro też nie przynosi efektów, jednak pod koniec jesiennego dnia, gdy siedzimy na łódce i utyskujemy na lenistwo ryb, oświadczam Borysowi, że teraz wykonam rzut bez logiki (należy nadmienić, że do tego momentu obrzucaliśmy przynętami trzciny) i posyłam przynętę w jezioro. Gdy zaczynam ściągać żyłkę coś stawia opór. Zaczep? – pyta Borys, a ja potwierdzam, że to kolejny przypadek vege-wędkowania. Jednak na pewnym etapie ów zaczep postanawia postawić opór i usiłuje oddalić się od łodzi. To bez dwóch zdań ryba i to raczej nie mała bo wędka pracuje mocno a i w rękach czuć, że gdzieś na końcu żyłki szarpie się nie lada siłacz. Moja wiedza o tym jak rybę wyholować jest marna, żeby nie powiedzieć żadna. Na wstępie Borys wydaje polecenia co robić, ale jest tego tak dużo i jestem tak zdenerwowany faktem ciągniętej ryby, że jego słowa przelatują obok i nie znajdują odzwierciedlenia w mojej pracy z wędką. W końcu Borys bierze kij ode mnie i holuje rybę wprost do naszej łodzi. Wielki, mierzący 113 cm szczupak melduje się na pokładzie. Proszę mi wierzyć taki osobnik robi wrażenie na ludziach, którzy wędkarstwem interesują się tak bardzo jak drogowcy drogami. A co dopiero na nas. Mur skrywający negatywne wspomnienia o wędkowaniu rozsypuje się i wypuszcza je na zewnątrz aby więcej już mi nie towarzyszyły. Niestety na łodzi nie mamy działającego aparatu fotograficznego i ryba funkcjonuje tylko w naszych wspomnieniach. I tu następuje absolutny zwrot w moich relacji z łowieniem ryb. Niestety jest to jeden z ostatnich dni sezonu dla nas i rozbudzony apetyt musi przeprawić się przez zimę nudy. Przez tą zimę w siłę rośnie zajawka na wędkowanie ale i też rozczarowanie wywołane przez brak zdjęcia z mazurskim kolosem. Przed kolejnym sezonem nakręca mnie jedna myśl – ZŁOWIĆ KOLEJNĄ METRÓWĘ!!!
Zima to też czas budowania zaplecza sprzętowego (do tej pory korzystałem ze sprzętu Borysa, jednak apetyt na kolejne wypady na ryby pcha mnie do sklepów wędkarskich celem wyposażenia się potrzebne rzeczy). Jednak owe zakupy i niemożność testowania ich w zimie powoduje, że apetyt zmienia się wręcz obsesje złowienia i zrobienia sobie fotki z okazem legitymującym się przynajmniej 100 centymetrami cętkowanego cielska.
Mimo to, można powiedzieć, że wielki mur za którym udało mi się schować wspomnienia wędkarstwa nabawił się rys. Kolejny wypad na jezioro też nie przynosi efektów, jednak pod koniec jesiennego dnia, gdy siedzimy na łódce i utyskujemy na lenistwo ryb, oświadczam Borysowi, że teraz wykonam rzut bez logiki (należy nadmienić, że do tego momentu obrzucaliśmy przynętami trzciny) i posyłam przynętę w jezioro. Gdy zaczynam ściągać żyłkę coś stawia opór. Zaczep? – pyta Borys, a ja potwierdzam, że to kolejny przypadek vege-wędkowania. Jednak na pewnym etapie ów zaczep postanawia postawić opór i usiłuje oddalić się od łodzi. To bez dwóch zdań ryba i to raczej nie mała bo wędka pracuje mocno a i w rękach czuć, że gdzieś na końcu żyłki szarpie się nie lada siłacz. Moja wiedza o tym jak rybę wyholować jest marna, żeby nie powiedzieć żadna. Na wstępie Borys wydaje polecenia co robić, ale jest tego tak dużo i jestem tak zdenerwowany faktem ciągniętej ryby, że jego słowa przelatują obok i nie znajdują odzwierciedlenia w mojej pracy z wędką. W końcu Borys bierze kij ode mnie i holuje rybę wprost do naszej łodzi. Wielki, mierzący 113 cm szczupak melduje się na pokładzie. Proszę mi wierzyć taki osobnik robi wrażenie na ludziach, którzy wędkarstwem interesują się tak bardzo jak drogowcy drogami. A co dopiero na nas. Mur skrywający negatywne wspomnienia o wędkowaniu rozsypuje się i wypuszcza je na zewnątrz aby więcej już mi nie towarzyszyły. Niestety na łodzi nie mamy działającego aparatu fotograficznego i ryba funkcjonuje tylko w naszych wspomnieniach. I tu następuje absolutny zwrot w moich relacji z łowieniem ryb. Niestety jest to jeden z ostatnich dni sezonu dla nas i rozbudzony apetyt musi przeprawić się przez zimę nudy. Przez tą zimę w siłę rośnie zajawka na wędkowanie ale i też rozczarowanie wywołane przez brak zdjęcia z mazurskim kolosem. Przed kolejnym sezonem nakręca mnie jedna myśl – ZŁOWIĆ KOLEJNĄ METRÓWĘ!!!
Zima to też czas budowania zaplecza sprzętowego (do tej pory korzystałem ze sprzętu Borysa, jednak apetyt na kolejne wypady na ryby pcha mnie do sklepów wędkarskich celem wyposażenia się potrzebne rzeczy). Jednak owe zakupy i niemożność testowania ich w zimie powoduje, że apetyt zmienia się wręcz obsesje złowienia i zrobienia sobie fotki z okazem legitymującym się przynajmniej 100 centymetrami cętkowanego cielska.
W końcu przychodzi wiosna
i pierwsze wypady, ryby są jednak nie takie o jakie chodzi mojemu
narcystycznemu pragnieniu posiadania zdjęcia z metrowym szczupakiem. Aby zwiększyć szansę na taką mamuśkę
decydujemy się spędzić na jednym z mazurskich jezior ostatni tydzień maja.
Dodatkową atrakcją jest to, że w sobotę poprzedzającą koniec naszego
tygodniowego łowienia mają odbyć się zawody spinningowe. Borys – doświadczony
wędkarz oświadcza, że on staje w szranki z innymi wędkarzami, ja natomiast
bardziej dla towarzystwa dołączam do grona zawodników. Cały czas towarzyszy mi
myśl o tym, że to kolejny dzień szansy na złowienie upragnionej ryby. Moich
nadziei na jakikolwiek sukces rozwiewa widok innych uczestników zawodów. Każdy
wyposażony w tysiące kijów, kamizelek (sic!), echosond i innych wariactw nazw
których nie znałem. Ale słowo się rzekło! Na wodzie upał potworny, dodatkowo zawody
zaczynają się o 8 rano, co mi i Borysowi wielce nie pasowało, bo tydzień
spędzony na tej wodzie potwierdził nam, że później niż o godzinie 7 rano nie ma
większego sensu nastawiać się na ryby. Na wodzie spokój, sędziowie nie mają
powodów do ruszania się. My stoimy nad zarośniętym, lekkim spadkiem gdzie
chwilę przed nami stała łódka wyposażona w echosondę. Na dzień dobry Borys
wyciąga czterdziestopięcio centymetrowego szczupaka, jednak sędzia oświadcza
nam, że w klasyfikacji liczą się te od 50 cm w górę. Gdy sędzia przekazuje nam
tę informacje, ja złorzeczę na niego w myślach bo zatrzymał się w takim
miejscu, że nie mogę rzucić tam gdzie bym chciał. Sędzia odpływa a ja w końcu
wykonuje rzut perłową gumą firmy Relax. Jakieś góra dwa metry od łodzi czuć, że
coś chwyciło ale nie walczy zbyt mocno, toteż mój entuzjazm jest ciut
stonowany. Jednak gdy ryba przewala się w wodzie i widzimy pod powierzchnią
długi biały brzuch jasnym jest, że to nie kolejny pistolet. Ciężko mówić o tym,
że szczupak walczy, zostaje błyskawicznie wprowadzony do podbierka a z niego do
łodzi. Machamy flagą aby ściągnąć do nas sędziego, tym czasem ryba dojrzała do
walki (szkoda, że dopiero w łodzi o ubrudziła nas niemożliwie). Gdy sędzia się
zjawia, ryba jest wyczepiona, zmierzona i staje się bohaterem zdjęć. Równe 100
centymetrów, spełnienie marzenia z którym przybyłem na jezioro, dodatkowo ryba
wygląda tak jakby lubiła podjadać po osiemnastej.
Zdaniem sędziego nagrodę za rybę zawodów mam w kieszeni, co więcej okazuje się, że taki metraż wstawia mnie także w grze o zwycięstwo w zawodach. Przed końcem zmagań na wędce melduje się jeszcze jeden szczupły, jednak ze względu a nie posiadanie minimum 50 centymetrów nie wchodzi do klasyfikacji. Na koniec zwodów okazuje się, że wspomniane wyróżnienie za rybę zawodów mam w kieszeni a dodatkowo jej gabaryt wstawił mnie na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej – lepiej być nie może. Potem nagrody i wspólne biesiadowanie, ale to nie było tak istotne jak zrealizowanie planu.
Zdaniem sędziego nagrodę za rybę zawodów mam w kieszeni, co więcej okazuje się, że taki metraż wstawia mnie także w grze o zwycięstwo w zawodach. Przed końcem zmagań na wędce melduje się jeszcze jeden szczupły, jednak ze względu a nie posiadanie minimum 50 centymetrów nie wchodzi do klasyfikacji. Na koniec zwodów okazuje się, że wspomniane wyróżnienie za rybę zawodów mam w kieszeni a dodatkowo jej gabaryt wstawił mnie na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej – lepiej być nie może. Potem nagrody i wspólne biesiadowanie, ale to nie było tak istotne jak zrealizowanie planu.
O ile pierwszy metrowy
szczupak jest wynikiem pracy mojej i Borysa nie poczytuję sobie tej ryby jako w
100% mojej, jednak druga metrówa to już owoc mojego rzutu i skutecznego
(chociaż krótkiego) holu dodatkowo zwieńczony udanymi fotami ryby. Pamiętam, że
emocje po jej złowieniu były tak ogromne, że chyba przez pół godziny nie
wziąłem wędki do ręki, wypaliłem ze cztery papierosy i zerkałem na ekran
telefonu co minutę aby napawać się tym jaki okaz się trafił.
I tak oto w absolutnym
wędkarstwo-sceptyku udało się zasiać zajawkę. Ziarno zasadził pierwszy olbrzym
ale to drugi rzeczone ziarno, podlał, pielęgnował, wyhodował mocną fascynacje
spinningiem, zburzył mur oporu przed wędkowaniem i pogrzebał negatywne
skojarzenia z tym zajęciem. Teraz przebieram nogami czekając na kolejną
wędkarską przygodę. Zdjęcie z metrówą już mam, teraz czas dokooptować jej
towarzyszy na zdjęciach.Pozdrawiam
Tedzik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz