Budzik odzywa się jak zawsze o 7 rano,
jednak w poniedziałki mam wrażenie, że zaczyna męczyć bułę o jakieś dwie
godziny wcześniej :/ Poranna toaleta, śniadanie i zapchaną komunikacją na drugą
stronę miasta, by tam rozpocząć kolejny tydzień pracy...
W pracy jak to w pracy stan zupełnie
odmienny od tego nad wodą. Koło południa odzywa się telefon. Chętnie go odbiorę
by chodź na chwilę oderwać wzrok od komputera. Na ekranie nieznany mi numer,
jednak z ciekawości postanawiam odebrać. Okazuje się, że dzwoni Jarecki, więc
już dobrze się zapowiada. Kilka minut rozmowy i ustalone - jedziemy w kilku
chłopa na testy belly boat-ów na Wersminię. Ha, lepiej być nie mogło!
Zwłaszcza, że już od jakiegoś czasu dość dużo myślałem o pływadełkach i
wędkarskich kajakach. Cały klimat podkręca fakt, że będziemy spali w namiotach
:) Do samego dnia wyjazdu praca mnie doświadcza i opóźnia mój wyjazd i zamiast
ruszyć z chłopakami w czwartek startuję w piątek w samo południe.
Integracyjny piątek
Piątek, środek wakacji - wiadomo, że ruch
na drogach będzie wzmożony trzeba więc wyważyć rozsądek i spokojną jazdę z
rosnącym szczupakowym ciśnieniem. Po drodze jeszcze trzeba odwiedzić Tatę który
mieszka ok. 30km od Martian, bo jak to pokonać prawie 300km i nie zajrzeć do
ojca. Oczywiście już z trasy kontaktuję się z chłopakami, którzy podkręcają
moją ciekawość mówiąc, że już trafiło się parę sztuk zębatego.
Mijam Ryn, następnie Sterławki Wielkie i
już jestem w Martianach! Szybka piątka z rozśpiewanym Jurkiem i na łódkę. Już
parę metrów od przystani spotykam kolegę z Mrągowa, który wakacje poświęca na
uganianie się z bocznym trokiem za wersmińskimi Okoniami. Chwilę pogadaliśmy, wypaliliśmy
papierosa i płynę dalej na drugą stronę jeziora pod las, gdzie spotykam się z
chłopakami. Teraz ekipa jest pełna, w jej skład wchodzi Jarek aka Jarecki,
Tomek znany jako Strachu oraz Adam, który włada swoją muchówką równie
skutecznie niczym Dartanian szpadą. Teraz wspólnie przemieszczamy się bliżej
przesmyku na wypłycenie, które jest jednym z bankowych miejsc. Po kilku rzutach
mam pierwsze pewne uderzenie. Potwierdzają
to ślady na świeżo założonej gumie. Apetyt na szczupaka rośnie coraz
bardziej. Nie chce mi się nawet tracić czasu na odpalenie papierosa. W dryfie
docieram pod sam przesmyk, kilka rzutów pod trzcinki i BAAAMM! Siedzi! uderzył
dość delikatnie przy samej łodzi, nie jest to okaz, na który czekałem ale jest
i i tak cieszy :) miarka w oku mówi coś w okolicach 60cm. Rybka oczywiście
trafia do wody w myśl zasady "no kill" która dotyczy szczupaka na tym
łowisku. Następne 15 minut i słyszę Jareckiego "JEST!" i to coś
ładniejszego. Po chwili w łodzi chłopaków ląduję ładna, dobrze najedzona siedemdziesiona
która połasiła się na Slidera. I jeśli chodzi o piątek to by było na tyle
szczupaków, każdy coś wyjał zarówno Tomek na spinning jak i Adam na muchę
jednak to Jarecki "wyjaśnił" tym siedemdziesiątakiem :)
Jedyne "ale" to to, że ciągle nam mało, a potencjał wody jest ogromny. Podczas wieczorka integracyjnego omawiamy potencjalne przyczyny tak słabych wyników :) Wychodzi, że niski stan wody i męczące upały doprowadziły do spadku aktywności ryb. Jest tak spoko, że nawet nie rozkładamy namiotów :) korzystamy z gościny Jurka i zgonujemy w blaszanym hotelu "Hangar"
Belly Saturday
Budziki ustawione na czwartą z minutami
jednak jak to po wieczorkach integracyjnych bywa różnie ;) Zwlekliśmy się z
wyrek i prosto na wodę! Poranek bez rewelacji: dwa króciaki Tomka i po jednym
trafiło się Adamowi i mi. Jednak to zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań...
Spływamy zatem się przeształować i przyjąć szybkie śniadanko. Przyszedł też
czas żeby przetestować pływadełko.
Do dyspozycji i porównania mieliśmy dwa
belly-boaty: Snowbee Float Tube Kit oraz Berkley Ripple. Produkt firmy Snowbee
zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Bardzo ładna, nie rzucająca się w oczy
kolorystyka: oliwkowa zieleń, czerń (dno nie rzucające się w oczy rybom) i
delikatny pomarańczowy akcent na oparciu. Problemem mogłoby być znalezienie
pływadełka gdyby porwał nam je wiatr. No, ale nie snujmy czarnych scenariuszy
:) Pływadełko wykonane jest z nylonu
600D czyli dość wytrzymałego, wodoodpornego materiału. Jest też nylon typu 840D
i 1680D, nazywa się je balistycznymi z racji jeszcze większej wytrzymałości.
Jednak zastosowany nylon 600D w zupełności wystarczy. Maksymalne obciążenie
jakie może przyjąć ten sprzęt to 115 kg. Wyporność pływadełku zapewniają dwa,
niezależnie pompowane "pęcherze," które umieszczone są wewnątrz burt.
To niestety jest najsłabszy element tego sprzętu.
fot. pęcherze w burtach Snowbee
Stale uchodziło nam z nich powietrze i mimo wielu prób klejenia cały czas coś nie grało. Niestety chwila nieuwagi przy zapinaniu burty i dziura gotowa, a szkoda tracić czasu nad wodą na zabawy z klejem. Szczerze nie tego bym oczekiwał od sprzętu za prawie 1000zł...
Dużą zaletą tego
pływadełka jest wygodne, pompowane, wysokie siedzisko. Wysokość siedzenia ma
duże znaczenie dla muszkarzy, którym znacznie łatwiej jest wykonywać dalekie,
celne rzuty siedząc wyżej ponad lustrem wody.
Pływadełko posiada
dwie pojemne kieszenie z przegródkami na obu burtach, mocowanie na wędkę oraz
uchwyt na dziobie, który staję się mega pomocny podczas holowania. Na dnie
znajdują się szelki, dzięki którym przemieszczanie się z napompowanym
pływadełkiem nie stanowi żadnego problemu. Z przodu znajduje się siatka z
miarką, która stanowi swego rodzaju półeczkę oraz pełni funkcje bezpieczeństwa.
W skład zestawu wchodzą dodatkowo płetwy oraz pompka - tak więc nie musimy się
dodatkowo martwić o zakup tych elementów.
Teraz parę słów o
drugim belly boat-cie który był razem z nami na wyprawie. Berkley Ripple (aka
czerwony październik) pierwsze wrażenie robi takie sobie. Waży dwukrotnie
więcej od Snowbee bo aż 10kg. Jednak nie odbiega od niego zwrotnością czy
szybkością. Od razu widać, że jest to solidna i mocna maszyna i naprawde trzeba
się postarać by ją uszkodzić. Rippley wykonany jest z PVC czyli polichlorku
winylu, materiału charakteryzującego sie dużą wytrzymałością mechaniczną.
Czułem się na nim naprawde spokojny o swoje życie :) Dodatkowo uspokaja fakt,
że wyporność Berkleya wynosi aż 160kg.
Poza dość dużą masą
tego pływadełka za wadę możemy uznać średnio wygodne (niepompowane) siedzisko,
na którym siedzi się niżej niż w Snowbee. Fotelik pokryty jest poliestrem 1000D
który jest dość wytrzymałem materiałem, jednak można spotkać się z opiniami, że
dość szybko ulega mechaceniu i przetarciu. Po dwóch-trzech godzinach pływania
myślałem już głównie o tym, że dokarmiam swoje hemoroidy :S No ale ogólnie za
wadę plywadełek można uznać problem z rozprostowywaniem kości niezależnie czy
to Snowbee czy Berkley czy jakiekolwiek inne pływadełko. Celem zwiększenia
wygody polecam zakup małych, pompowanych wędkarskich poduszek do siedzenia,
które zwiększą komfort wielogodzinnego pływania.
Berkley posiada trzy bardzo ładowne
kieszenie w których zmieścimy chyba wszystko czego potrzebujemy. Dodatkowo
posiada metalowe ucha do których można przymocować dodatkowy osprzęt. Z przodu
i na bokach burt znajdują się duże pasy z rzepami za pomocą których mocujemy
wędki. Są one na tyle mocne, że możemy spokojnie podziwiać przyrodę dookoła a
nie się martwić, że nasz sprzęt pójdzie na dno :) Na dnie umieszczone są szelki
dzięki którym przemieszczanie się po lądzie z pływadełkiem jest znacznie
ułatwione.
Cena pływadełka Berkley Rippley jest
nieco wyższa niż Snowbee bo sięga ok. 1500zł. Nie da się ukryć, że jest to dość
sporo. Jednak dostajemy chyba trwalszy i pewniejszy produkt. W zestawie
dostajemy pompkę oraz zestaw narzędzi do naprawy ewentualnych usterek.
Jeśli chodzi o sobotni rybny bilans pływadełkowania to zdecydowanie wygrał Adam który przezbroił się w muchy okoniowe i wzdręgowe co okazało się trafnym wyborem. Tak czy owak spędziliśmy super ciekawy dzionek, mimo słabej aktywności ze strony szczupaków, który był zdecydowanie celem naszej wyprawy.
Ta ostatnia niedziela
Niedziela była
ostatnim dniem naszego krótkiego wypadu nad Wersminię. Znaleźliśmy jednak czas
by wypłynąć i jeszcze trochę pochlastać. Trafiły się jakieś pistolety jednak
żadna ryba nie była na tyle duża by jej hol zapadł nam specjalnie w pamięci. W
niedzielę belly boaty testował Jarecki, który z pudłem przynęt typu XXL i
zestawem castingowym ruszył na wodę. Po spłynięciu na ląd był naprawdę
zadowolony i zajarany tym co daje pływadełko.
Po połdniu wszyscy
spakowali się do aut i ruszyli w trasę powrotna do stolicy. Może towarzyszył
nam mały niedosyt jeśli chodzi o ilość brań, ale każdy z nas wracał naprawdę
zadowolony z weekendowego wypadu na Mazury. Bo jest na prawdę niewiele rzeczy
które tak cieszą jak wspólne łowienie i rozmowy do późnych godzin wieczornych o
nowościach w pudełkach czy o planowanych wyprawach w poszukiwaniu kolejnych
życiówek.
Poniżej zamieszczam infografikę którą przygotowałem
by w szybki i czytelny sposób pokazać wady i zalety Belly Boat-ów.
Pozdrawiam
Borys
Bardzo ciekawy tekst! Nawet dla laików :)
OdpowiedzUsuń